Grzegorz Tomicki: Konie Apokalipsy

Nie przewidywałem takiego rozwoju tej poezji, nie spodziewałem się tak porywającego z nią po latach spotkania. Wielokrotna rozkosz lektury: nazwy obce, które brzmią jak własne, radość współziomka-wędrowcy z Sudetów, a tu dokładniej z Karkonoszy i Kotliny Jeleniogórskiej, wreszcie potęga smaku, perfekcja poetyckiego języka wiążącego ze sobą wszystko w zasięgu spełniającego się na wysokości (gór i dojrzałej świadomości) życia. Jeżeli my, pisarze Sudetów, pracujemy nad jakąś nową mitologią miejsca, to Grzegorz Tomicki już gra pierwsze skrzypce w tej orkiestrze.
Karol Maliszewski

Przepiękne, bezpretensjonalne, mądre i dojrzałe wiersze. Jestem zachwycony.
Marcin Zegadło

Konie Apokalipsy są pieśnią gór, pieśnią człowieka, który te góry przemierza, a w tym przemierzaniu rozpuszcza się stając się jednocześnie czymś znacznie większym – to hołd dla „świętego wędrowania”. Ostatni raz takie uczucia wywołał we mnie Into the wild, aczkolwiek poezja Grzegorza ma znacznie szersze horyzonty poznawcze i mocniej we mnie weszła. Nie sposób opowiedzieć tej książki, ale na tym polega też siła jej oddziaływania – czytasz wiersze większe od wierszy (choć takie małe), słowa większe od słów (choć nie za długie) i wierzysz, wierzysz i odnajdujesz w tym siebie, niewysłowioną tęsknotę, „melancholię ciepłego wiatru”. Wszystkim, którzy cenią sobie (i w sobie) chwile refleksji polecam kontakt z tym tomem, myślę, że po lekturze będziecie jak ja, czyli nieco lepsi –  czyż może być lepsza rekomendacja dla poezji?
Gabriel Fleszar

Czegoś tak czystego nie czytałam dawno. Książka o miłości. Do miejsc, do szczytów, gór, pagórków, do górskich potoków, wiosek, wioseczek, budowli, lasów i wszystkiego, gdzie podmiot liryczny był, jest i na pewno jeszcze tam wróci. Niezwykła opowieść o sile natury, potędze, jej pięknie. Książka, według której można sporządzić mapę i chcieć być we wszystkich zaznaczonych na niej miejscach.
Mirka Szychowiak

Mnogość nazw, topograficznych szczegółów. Po to tylko, żeby zagadać nimi pustkę, którą odczuwają wszystkie istoty pominięte przez świat. Bo ta poezja jest o braku na kartach kronik, nie o sławnych jeźdźcach, lecz o bezimiennych koniach, nosicielach nigdy nieopowiedzianych historii. O tym, co znajduje się na uboczu szlaku, po drodze, a nie na szczycie, który już większość zna, zdobyła i żyje, bo nie ma co ze sobą zrobić. Tomicki ma do zrobienia naprawdę wiele i z każdą następną książką jeszcze pewniej wbija czekan w nasze poczucie spełnienia: cechuje go nie tylko ponadprzeciętna językowa sprawność, lecz przede wszystkim umiejętność zainteresowania odbiorcy, zdawałoby się: wyeksploatowaną tematyką górską. A więc można pisać o górach po Harasymowiczu, tak. Wniosek? Poszedłbym z Tomickim na wycieczkę w Błędne Skały, bo Konie Apokalipsy to bezbłędna poezja.
Rafał Różewicz

Poezja Grzegorza Tomickiego to uparte poszukiwanie dowodów na istnienie. Śnieżne Kotły, Czarny Grzbiet, Śląskie Kamienie czy Wodospad Jodłówki wyznaczają topografię zdumienia samym tylko „byciem po prostu”. I niepewności, bo w konkretach szuka Tomicki odpowiedzi na pytanie: czy jestem? To gra piękna i niebezpieczna zarazem, tak jak w jednym z wierszy, gdzie „Śnieżkę” od „pyłu” dzieli niepokojąco krótki dystans. Warto wyruszyć w tę podróż.
Jędrzej Soliński

Tom spójny, świadomie budowany od początku do końca. Ułożony, albo raczej zawieszony, na zjawisku lokalności, w której na kilku płaszczyznach rozgrywa się negocjacja jednostki z rzeczywistością fizyczną i metafizyczną. Egzystencja człowieka wpisana w topografię panującej nad wszystkim natury (Sudety! Sudety!) wydaje się być w tomie tematem wiodącym. To właśnie natura uruchamia w podmiocie proces kontemplacyjny i ustawia jego percepcję na wysokiej wrażliwości. Ważnym elementem tej świadomej gry jest dynamika, choćby dynamika „przejścia”, która odnosi się do pewnych pragnień, dążności, choć (tak przypuszczam) mocno już „skolonizowanych” przez dystans i rozwagę wynikające z poddania pewnych „delusiones”.
Czy zatem pozostaje nam pogodna rezygnacja? Być może te wiersze mogą zostać w ten sposób odczytane. Odniosłem jednak wrażenie, że podmiot podpowiada „niekonieczność” czegokolwiek jako najbardziej wyzwalającą siłę. Natura, marsz przez nią i przez miejsca, które stworzył człowiek – jeżeli ktoś uznałby taką możliwość za radość niedostateczną, najpewniej nie ucieszy się już z niczego. A, jak wnioskuję po lekturze, według podmiotu nie trzeba więcej, żeby istnieć i w takim istnieniu rozpoznać jego znaczenie.
Doświadczenie „sudeckiej łazęgi” uruchamia wielopłaszczyznową kontemplację. Nawiązania do tekstów kultury, filozoficzny namysł, perspektywa racjonalna w zderzeniu z istotą emocjonalności i jej funkcji w jednostkowym doświadczaniu rzeczywistości – wszystko to znajdziecie w wierszach zawartych w Koniach Apokalipsy. Dynamiczna to rzecz, zapis nieustającej niemal wędrówki. Znakomicie może się sprawdzić również jako przewodnik po Karkonoszach i Kotlinie Jeleniogórskiej.
Tomasz Ważny

To jednak nie jest przewodnik turystyczny. Nie jest to też książka o koniach, a jeżeli o apokalipsie to w stopniu nie większym niż Apokalipsa psa. To poważna książka poetycka z niekrytym przymrużeniem oka. Z uwagą przeczytają ją osoby różnych preferencji czytelniczych, do czego zresztą namawiam. Wiersze te są świetne w swoim metodycznym dystansie do tak zwanego świata (oraz do tak zwanego środowiska). Zdrowo pielgrzymują pomiędzy terytoriami, żeby każdorazowy czytelnik, który uwierzył w ich dosłowność, czuł się zrobiony w balona. A w tym wszystkim bywają one urodziwe – na wzór motywu naczelnego. Sprawił mi frajdę ten ślizg pomiędzy stopniami dosłowności. Można się tam trochę pochichrać, a trochę postrachać.
Michał Krawczyk

Przepiękny tomik poezji. Ostatni wiersz (strona 54) jest genialny. Przy pomocy tylko ośmiu słów oddać tak wiele prawdy o życiu i nas samych… I za ten wiersz najbardziej jestem wdzięczny.
Tomasz Drożdż

Parę lat temu przestałem pisać wiersze. Prawdę mówiąc, nie zastanawiałem się nad tym. Miałem akurat coś innego do roboty. Ale potem zmieniłem pracę, przeprowadziłem się i sprzedałem wszystkie książki, dzięki czemu miałem więcej czasu na bezmyślne łażenie po górach i lasach. I z tej bezmyślności zaczęły mi się różne frazy sypać z rękawa i nogawek. Niektórzy dobrzy ludzie zaczęli brać je za wiersze i publikować tu i tam. Wtedy pojawiła się Agata i zaproponowała mi wydanie książki. Ponieważ nie miałem akurat nic innego do roboty, zebrałem wszystko do kupy, ociosałem kozikiem i tak powstały „Konie Apokalipsy”, książeczka w zamyśle pozbawiona wszelkich pretensji. Jednak na skutek pewnych życiowych zawirowań użyte w niej rozmaite literackie chwyty przekształciły się wkrótce w dość konkretne egzystencjalne mięso, to znaczy ciało. A nawet duszę. Słowem, wierszyki te mogą dziś śmiało robić za lustro, w którym odbija się pewne bolesne życiowe doświadczenie, które bywało także piękne. Nie wiem, czy dobrze się stało. Ludzie zwykle nie rozumieją, co do nich mówię w ludzkim języku – czyli prozą – a co dopiero wierszem. Ale przynajmniej tomik jest w twardej oprawie. Ładnie wygląda na półce. A musicie wiedzieć, że w moim obecnym mieszkaniu mam trzy półki na książki. Kochajcie się.
Grzegorz Tomicki



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *