Najbardziej popularną i najkrótszą trasą prowadzącą ze Szklarskiej Poręby na Wysoki Kamień jest ta wyznaczona szlakiem czerwonym – jest to jeden z etapów o wiele dłuższego Głównego Szlaku Sudeckiego im. Mieczysława Orłowicza. Podobnie jak wielu innych, początek szlaku umiejscowiono przy Biurze Informacji Turystycznej w centrum miasta, przy ul. Jedności Narodowej 1 (patrz mapa powyżej). Wędrówkę możemy jednak rozpocząć z dowolnego miejsca, bylebyśmy dotarli jakoś do dworca kolejowego Szklarska Poręba Górna, który musimy minąć z prawej strony, przechodząc pod wiaduktem. Zaraz za wiaduktem (uwaga: łatwo przeoczyć!) skręcamy w lewo w niepozorną dróżkę między opłotkami, która dopiero po kilku minutach zaczyna przypominać prawdziwy szlak – na szczęście, wcale nieźle oznaczony.

Po chwili po lewej stronie miniemy Białe Skały (745 m n.p.m.), znajdujące się dokładnie naprzeciw dworca PKP. Zdecydowanie warto odbić te klika metrów od szlaku, aby obejrzeć sobie te skały z bliska. Cudne zakamarki, wspaniały widok na Szklarską Porębę i karkonoskie szczyty. Dlaczego te skały są „białe”, tego jeszcze nie wiem – bo na oko są takiego samego koloru jak inne – ale się dowiem. A jak się dowiem, to Wam powiem.

Po obejrzeniu Białych Skał i nacieszeniu oczu widokami, jakie się z nich rozpościerają, wracamy na szlak i kierujemy się w stronę grzbietu Hutniczej Górki (771 m n.p.m.), który mijamy nie wiadomo kiedy. A za moment wychodzimy z lasu, aby wejść między zabudowania osiedla Podgórze. Stąd z kolei możemy podziwiać panoramę Kotliny Jeleniogórskiej po prawej, na wprost zaś ujrzymy w oddali sam Wysoki Kamień z widocznym schroniskiem. Wygląda na to, że mamy jeszcze całkiem spory kawałek drogi przed sobą. Co nas niezmiernie cieszy, bo po to przecież – aby sobie do woli połazić – tutaj właśnie jesteśmy!

Dochodzimy do skrzyżowania z asfaltową drogą, którą biegnie czarny szlak dookoła Szklarskiej Poręby. Szlak ten prowadzi w lewo do osiedla Huta, a w prawo do Zakrętu Śmierci. Przecinamy szosę skosem nieco w lewo i przy Przystanku Dużej Sztaudyngerowskiej Trasy Turystycznej wchodzimy – cały czas trzymając się szlaku czerwonego – w polną drogę, zwaną szumnie ulicą Schroniskową. Stąd już aż do Wysokiego Kamienia mamy cały czas pod górkę – czasami nawet całkiem ostro!

Po drodze na Wysoki Kamień mijamy jeszcze Rozdroże Pod Wysokim Kamieniem, gdzie możemy chwilę odetchnąć, posilić się i pomyśleć o byle czym lub zgoła o niczym. Bo czasami nie warto kalać tak pięknych chwil głupimi myślami – na przykład – o zarabianiu na życie, z których nic dobrego nigdy nie wynika, a nawet przeciwnie, jak mawia Poeta, czyli ja 😉

Przed nami zasadnicza część trasy. Odtąd aż do schroniska na Wysokim Kamieniu wędrujemy zalesionym terenem, napawając się dźwiękami, zapachami i widokami natury. Od czasu do czasu pomiędzy drzewami pokaże nam się migocząca w oddali Szrenica i inne szczyty po karkonoskiej stronie Szklarskiej Poręby. Jeżeli mamy szczęście i jest akurat taka pogoda, na jaką trafiłem za pierwszym razem – błękitne niebo, ciepło jak w lipcu, prawie bezwietrznie – możemy cieszyć się tym wszystkim, co jesienią w górach najlepsze: zjawiskową paletą barw, ciszą, czystym powietrzem i spokojem ducha, o który tak trudno w codziennym życiu, a który tutaj pojawia się sam z siebie, jako prosta suma wszystkich innych, jednostkowych cudów.

Góry mają bowiem to do siebie, że z ich perspektywy wszystkie nasze codzienne problemy stają się nagle małe, odległe, nieistotne lub łatwe do przeskoczenia. Chciałoby się powiedzieć: góry mówią prawdę i pokazują nam świat i życie takimi, jakimi one są naprawdę. Ale atłasowa czepeczka ze świńskiego ucha dla tego, kto powie, czym jest prawda. „Ruchomą armią metafor”, jak chciał Nietzsche? Może i tak. Może istnieją tylko wyobrażenia i iluzje. Ale jeśli prawda miałaby być tylko prawdą naszych wyobrażeń i iluzji, to ja wybieram takie, jakie nawiedzają mnie w Karkonoszach i Izerach. Choć podejrzewam, że w Karpatach, Alpach czy Pirenejach nawiedzałyby mnie podobne. A to już przecież całkiem spory kawałek zdatnego do życia świata!

Wysoki Kamień zostawiłem sobie na koniec. Był ostatnim poważnym szczytem i w ogóle ostatnią powszechnie znaną atrakcją w okolicy Szklarskiej Poręby, której jeszcze nie odwiedziłem. Tak się złożyło. Może dlatego, że moje górskie wypady nigdy nie są zbyt rzetelnie zaplanowane. Powiem więcej, najczęściej nie są zaplanowane nawet z grubsza. W górach lubię działać spontanicznie. Ostatecznie nie przyjeżdżam tu po to, aby się trzymać grafiku. To mam na co dzień. I nie po chyba istnieją te wszystkie wysokie cuda, aby narzucać na nie nasze frajerskie, przyziemne konstrukcje. Wprawdzie o moim życiu można powiedzieć wszystko prócz tego, że toczy się utartymi, prostymi drogami, ale dla higieny psychicznej warto czasem porzucić także te kręte ścieżki i puścić się wprost na bezdroża. Tak dla higieny psychicznej. W każdym razie, w moim przypadku to działa. I to jak! Od czasu do czasu trzeba się po prostu wyrwać ze społecznego kieratu i pobyć trochę samemu ze sobą i światem przyrody. A nie znam na to lepszego miejsca niż góry. Te góry, że się tak wyrażę 😉
Wysoki Kamień zostawiłem sobie na koniec i dobrze zrobiłem. Okazał się prawdziwą wisienką na torcie, a ja lubię wisienki (torty też lubię, ale tego nie okazuję). Była połowa października, jesień jak malowanie. O świcie mrozik podszczypywał jakby już była zima, ale po dwóch godzinach zrobiło się lato i mogłem zrzucać z siebie wszystko, co miałem do zrzucenia: czapki, bluzy, rękawice, stare grzeszki, młode porażki, społecznie tworzoną rzeczywistość, strasznomieszczańską mentalność i w ogóle wszystko, co tam tylko miałem niepotrzebnego przy sobie lub w sobie. Za to i nie za to kocham łazęgi po Szklarskiej Porębie i okolicach, po Karkonoszach i Izerach, po Śnieżnych Kotłach i Wysokich Kamieniach. I tak dalej, i tak wyżej!